Ze Stutthofu do Klintholm Havn – część 2

wspomnienia polskiego marynarza, więźnia obozu koncentracyjnego Stutthof Franciszka Wysockiego

Na wyspie zorganizowano zbiórkę bielizny męskiej i damskiej, ubrań, butów, skarpet a nawet krawatów. Z boiska sportowego zabrano domki kasowe i ustawiono na molo. Między budkami postawiono kotły z ciepłą wodą. Każdy rozbierał się w jednej budce, mył się, i ubierał w drugiej w czystą bieliznę, ubranie i buty. Trzeba pamiętać, że było nas razem 360 byłych więźniów i więźniarek i dla wszystkich musiało starczyć ubrań. Nasze ubrania zapakowaliśmy w tobołki i zostały one oddane do odwszenia. Nie było wolno nic zabierać ze sobą z ubrania, kiedy przechodziliśmy do czystych pomieszczeń na lądzie. W międzyczasie zostały zarekwirowane dwie świetlice w domach ludowych na wyspie. Przywieziono słomy, przykryto słomę kocami. Zorganizowano kuchnię na miejscu w każdym domu. W jednym domu zakwaterowano Polaków, a w drugim Rosjan, Łotyszy i Estończyków. Niedaleko portu znajdował się dom letniskowo-wypoczynkowy. Zajmowali go jeszcze żołnierze niemieccy. Lekarze duńscy przeznaczyli go na izbę chorych, ale chcieli poczekać aż Niemcy zechcą go opuścić. Powiedziałem, że musimy tam pójść i załatwić to od razu, dlatego że mamy dużo chorych, którzy nie mogą czekać.

Pojechaliśmy! Duńczycy czuli pewien respekt i nie chcieli pójść do Niemców, a może nie chcieli mówić z Niemcami po niemiecku? Ja poszedłem do komendanta tego oddziału i przedstawiłem mu się, że jestem byłym więźniem obozu koncentracyjnego i jestem Polakiem. Oprócz nas są także Rosjanie i o ile im życie miłe to niech szybko robią porządek w domu, niech zniosą z samochodów zastawy stołowe i kuchenne, w ogóle wszystko co należy do tego domu. Broń w kozły i zabrać mogą to co należy do żołnierza. Zaraz tutaj przyjedzie duński ruch oporu to mogą się poddać do niewoli. Samochody potrzebne będą do przewożenia chorych. Porucznik popatrzył na mnie i powiedział, że za dwie godziny będą gotowi.

Odjechaliśmy. Zameldowałem baronowi Rozenkranzowi, który był komendantem oddziału partyzanckiego zajmującego port, że oddział niemiecki chce się poddać do niewoli. Zabrał kilku partyzantów i pojechali. Niemcy opuścili dom. Nasze panie zabrały się za porządek. Wymyły wszędzie wszystkie brudy. Ustawiono łóżka, dostarczono prześcieradeł i koców i izba chorych była gotowa. Kuchnia była na miejscu. Całą tę pracę zorganizowała była więźniarka, pani Stefania Miotk rodem z Pucka. Bardzo dzielna kobieta. Ustawiliśmy trzydzieści łóżek. Chorymi opiekował się dr Fenger. Czerwony Krzyż przysłał nam dwie pielęgniarki – Dunki. Była tam też jedna pielęgniarka Czeszka z naszej barki.

Na cmentarzu blisko naszego obozu pochowaliśmy naszych zmarłych. Dwunastego dnia pobytu na wyspie, czyli na wolności, ja zachorowałem na tyfus. Upadłem podczas kąpieli w izbie chorych. Zajęła się mną Rosjanka Maruszka. Zawiadomiła lekarza, pielęgniarki i znalazłem się w izbie chorych. Miałem temperaturę 42 C. Odzyskałem przytomność po dwóch dniach. Wypiłem dwa litry maślanki i temperatura spadła. Lekarze dziwili, że jestem taki odporny. Na szósty dzień wstałem. Byłem słaby ale mogłem już załatwiać różne sprawy organizacyjne. Po jakimś czasie zachorowała Maruszka.

Lekarz powiedział mi, że potrzebny jest pewien lek, którego nazwy już nie pamiętam a bez którego musi ona umrzeć. A oni tego leku nie mają i Kopenhaga też nie ma. W tym dniu odwiedził nasz obóz pułkownik wojsk amerykańskich. Prosił, żebym mu opowiedział o obozie Stutthof. Mówił po niemiecku. Opowiedziałem mu, że bardzo chętnie, ale mam do niego prośbę, czy nie mógłby nam dostarczyć zastrzyku, który jest potrzebny dla jednej chorej, a Duńczycy go nie mają. Powiedział że bardzo chętnie, że on jest też lekarzem. Poszedł do swego wozu i kierowca Murzyn przez radio nadał bardzo krótki telefonogram. Ja opowiedziałem o życiu w obozie i kto był wysyłany do obozu. On sobie notował, ale bardzo krótko. Chciał zobaczyć chorych i barkę. Zaprowadziłem go do izby chorych, rozmawiał z lekarzem Duńczykiem. Obiecał przysłać nam lekarstwa i witaminy i odjechał. Za dwa dni nadeszły kartony z witaminami i lekarstwami. Mniej więcej za dwie godziny wylądował na plaży niedaleko naszej izby chorych lekki samolot amerykański i pilot Murzyn biegiem przyniósł ten lek, o który prosiliśmy pułkownika. Maruszka została uratowana.

Zaczęło braknąć butów i ubrań dla chorych byłych więźniów. Jeździłem z panią Mortensen, która była przewodniczącą oddziału Czerwonego Krzyża na wyspie, samochodem po wszystkich miastach na Zelandii. Skupowaliśmy różne części ubrań, używane obuwie. Kupowaliśmy przeważnie w komisach. Nowych rzeczy nie można było kupić, dlatego, że wszystko wykupili żołnierze niemieccy, którzy przebierali się po cywilnemu albo zabierali rzeczy te do Niemiec, a właściwie chcieli zabrać. Na granicy duńsko-niemieckiej Amerykanie odbierali im te zakupy i przekazywali więźniom i innym uchodźcom. My nie otrzymywaliśmy nic z tych rzeczy ponieważ nasz obóz był za daleko od granicy.

Duński Czerwony Krzyż finansował wszystkie zakupy. Dostarczał nam koce i bieliznę pościelową. Po kilkakrotnym objeździe miast duńskich udało nam się uzupełnić brakujące i zużyte części garderoby. Podczas jednego pobytu w Kopenhadze spotkałem marynarzy Polskiej Marynarki Wojennej stacjonującej w Anglii. Pojechałem z panią Mortensen do portu przy Langelinie w Kopenhadze. Stał tam przy molo polski kontrtorpedowiec ORP “Błyskawica”, Zameldowałem się na okręcie. Dowódcą był komandor Lichodziejewski, zastępcą kapitan, Rabenda. Dowódca przyjął mnie bardzo serdecznie. Powiedział mi, że o ile zechcę to mogę się zabrać z nimi do Anglii. Otrzymam awans i trzymiesięczną pensję. Mundur i łóżko jest dla mnie. Prosił mnie bym opowiedział mu co wiem o kolegach w Polsce, co robię w Danii. Opowiedziałem o ruchu oporu na Wybrzeżu podczas okupacji i pobycie w obozie koncentracyjnym. Że pracuję w warsztacie samochodowym, zarabiam i leczę się. Powiedział mi, że mam zostać w Danii, dlatego że “Błyskawica” zostanie wyokrętowana i to jest ich ostatni rejs. Załoga pójdzie na roczny kurs przysposobienia zawodowego i następnie pójdzie do pracy cywilnej w Anglii lub gdzie zechce. Powiedział mi i radził, żebym pozostał w Danii, aż się podleczę, a potem powrót do Ojczyzny. Prosił, że kiedy pójdę do kolegów, to nie mam im mówić o tym, że to ich ostatni rejs na “Błyskawicy”. Zaprosił panią Mortensen i zjedliśmy razem z dowódcą obiad. Obdarował panią Mortensen czekoladą i kawą. Ja otrzymałem kilka tysięcy papierosów. Komandor Lichodziejewski po śmierci w 1960 r. został przewieziony na jego życzenie przed śmiercią do Polski i pochowany na cmentarzu na Oksywiu.

Po pożegnaniu z dowódcą okrętu poszedłem do mesy podoficerskiej na rufie okrętu. Koledzy urządzili mi serdeczne przyjęcie. Zrobili już przedtem składkę. Otrzymałem blisko 300 funtów i bardzo dużo butelek, puszek różnego rodzaju i papierosów. Odprowadzili mnie do samochodu, każdy z nich niósł coś ukrytego pod płaszczem, dlatego, że na molo stał duński celnik, który na nasz widok się odwrócił i nic nie chciał widzieć. Okazało się, że pani Mortensen w międzyczasie powiedziała mu kim jestem.

Ja mieszkałem u państwa Mortensenów i prowadziłem ewidencję Polaków z barki. Obóz odwiedzały różne delegacje. W Kopenhadze była komisja repatriacyjna, która odwiedzała nasz obóz. W komisji byli oficerowie polscy z Kraju i oficerowie polskich sił zbrojnych zagranicą. Pierwsi wyjechali Rosjanie.

Ja z kolegą Szatkowskim, który ożenił się z Dunką i został w Danii, znaleźliśmy kamienie polne, na których kamieniarz Duńczyk wykuł napisy:
                             Tu spoczywają
więźniowie z obozu koncentracyjnego Stutthof
             Polacy                                     Rosjanie
/ poniżej nazwiska których nie pamiętam /

Przyjechali do mnie przedstawiciele ambasady radzieckiej z Kopenhagi. Interesowali się grobami Rosjan i zmarłymi. Ja miałem ewidencję tych zmarłych. Z ambasady polskiej nikt nie odwiedził nas i nie zapytał o groby. Duńczycy zapewnili mnie przed wyjazdem, że będą się opiekować grobami.

Podczas mego pobytu w Danii przeżywałem okresy górne i chmurne! Pracowałem nad poprawą opinii o nas. W pierwszych tygodniach pobytu naszego w Danii w obozie zaczęto pędzić bimber, zdarzały się kradzieże owoców z ogrodów itd. Tłumaczyłem dziennikarzom, że Stutthowiacy przez lata pobytu w obozie przyzwyczaili się do “organizowania rzeczy”, a poza tym między nami są, ludzie młodzi, którzy nie są przyzwyczajeni do prawa i porządku, i że ich my musimy później w kraju wychować na ludzi uczciwych. Zwolna wszystko się uspokoiło. Duńczycy strasznie nie znoszą bezprawia.

Daliśmy kilka przedstawień artystycznych i sytuacja się wyjaśniła. Nastąpiło ze strony Duńczyków zrozumienie naszego stanu psychicznego. Stan zdrowia nas wszystkich był godny zastanowienia. Nastąpiło jakieś otępienie, załamanie psychiczne.

Oto przykład tej choroby. Kiedy zamieszkałem u państwa doktorostwa Mortensenów, to coś po miesiącu ich pies /suka/ oszczeniła się i było coś 5 szczeniaków. Mortensenowie w rozmowie po niemiecku przy mnie mówili, że trzeba będzie zadzwonić do weterynarza, żeby uśpił szczeniaki. Ja powiedziałem, że je zakopię. Włożyłem pieski do koszyka, poszedłem do ogrodu, wziąłem łopatę, wykopałem dołek, wysypałem pieski do dołka i pociąłem wszystko łopatą. Pamiętam, że w dołku się wszystko kłębiło i przewracało. Przysypałem wszystko ziemią, udeptałem i wróciłem do pokoju. Zauważyłem, że pani Mortensen ma czerwone oczy i nic nie mówi. Dr Mortensen wziął mnie delikatnie pod ramię, zaprowadził do gabinetu, gdzie dał mi zastrzyk, a następnie poszliśmy do łazienki i wykąpał mnie w prawie zimnej wodzie. Później kazał mi się położyć do łóżka. Zastanawiałem się nad tym, co ja zrobiłem, że w domu taka cisza.

Incydent ten został zapomniany, ale po dwóch miesiącach znowu były małe pieski i dr Mortensen powiedział, że mogę je zakopać. Popatrzyłem na niego i powiedziałem, że nawet kury nie potrafię zabić i nigdy nie zakopię piesków. Dr Mortensen ucałował mnie i wieczorem było przyjęcie na moją cześć, że wróciłem do normalnego życia i stałem się z powrotem normalnym człowiekiem.

Koresponduję z kilkoma rodzinami z Danii. Oni są z tego bardzo zadowoleni, a przede wszystkim z tego, że po latach ja tak dobrze piszę po duńsku. A przede wszystkim dr Mortensen, dlatego że to jego szkoła. On mnie uczył po duńsku, mówić i pisać.

W Konsulacie Polskim w Kopenhadze przyjmowano mnie bardzo grzecznie. Wróciłem do Kraju “Batorym” na koszt FRO. W Urzędzie Repatriacyjnym na Grabówku przyjęto mnie nadzwyczaj grzecznie i gościnnie, ale później spotkały mnie przykrości ze strony Urzędu Bezpieczeństwa. Nie chciano mnie zameldować na stałe w Gdyni. Mówiłem im, że moja żona mieszka w Gdyni i przebywałem tyle lat w Gdyni. Powiedziano mi, że ich moja żona nie obchodzi, wysiedlimy was trzydzieści kilometrów od Wybrzeża. Miałem kolegów, którzy pracowali w różnych resortach administracji państwowej. Pomogli mi oni i po trzech miesiącach zameldowano mnie w Gdyni.

Władze wojskowe podchodziły do mnie jak do szpiega. Byłem często wzywany do WKR, nawet w nocy. Zapytywano mnie stale o to samo. Proponowano mi służbę w wojsku, obiecywano szybki awans do stopnia kapitana. Powiedziałem, że nie jestem w stanie pełnić jakiejkolwiek służby w wojsku, dlatego że jestem wykończony nerwowo. Zostawiono mnie w spokoju, ale książeczki wojskowej mi nie wydano, tylko legitymację zastępczą. Dzisiaj mam 73 lat i nie wiem dlaczego w Ojczyźnie przyjęto mnie po powrocie jak wroga. Nikt mi tego nie wyjaśnił, ani za szykany nie przeprosił.


W roku 1960 brałem udział w zakładaniu Muzeum Stutthof. Kol. Bernard Szczęsny pełnił w tym czasie funkcję v-ce przewodniczącego Wojewódzkiej Rady Narodowej. Jako były więzień Stutthofu prosił mnie, abym opisał ewakuację więźniów Stutthofu na barkach rzecznych drogą morską. Opisałem wszystko dokładnie. Opisałem, że na cmentarzach w Danii znajdują się groby naszych kolegów i że trzeba, aby Ambasada Polska w Kopenhadze zajęła się grobami. Podałem dokładnie nazwiska i adresy Duńczyków, którzy dadzą dokładne informacje o grobach. Podałem nazwisko Duńczyka, znanego i szanowanego lekarza na wyspie, któremu można było zaproponować stanowisko konsula PRL na wyspie.

Dzisiaj mamy rok 1982, a ja nie otrzymałem w tej sprawie żadnej wiadomości. Widocznie nikogo to nie interesuje, a przecież to Polacy spoczywają w tych grobach. A może groby zostały już jako zapomniane, usunięte?

Franciszek Wysocki
Gdynia

IP 114-115 2021

Udostępnij artykuł:

Facebook
Twitter

Warto przeczytać

GÓRY POLSKIE W DYDAKTYCE POLONIJNEJ – część 2 KOZIOŁEK W GÓRACH

7 października 2023 r. w ramach trwającego projektu Góry polskie w dydaktyce polonijnej Towarzystwo Krzewienia Oświaty i Kultury Polskiej im. A. Sokólskiego w Danii zorganizowało spotkanie autorskie z pisarką Beatą Sabałą-Zielińską, autorką książek związanych z tematyką górską i ratownictwem oraz warsztaty komiksowe oparte na „Przygodach Koziołka Matołka” Kornela Makuszyńskiego.

„Saul” – oratorium Händla na kopenhaskiej scenie

Raz w roku kopenhaska Opera pozwala publiczności delektować się prawdziwym przysmakiem: barokową operą z udziałem wspaniałego zespołu Concerto Copenhagen. Tym razem był to niecodzienny spektakl, „kupiony” (łącznie z wykonawcą tytułowej roli i wszystkimi rekwizytami), od festiwalu w Glyndebourne, który miał premierę w roku 2015 i od tego czasu gościł na wielu scenach.