Z cyklu: Szarganie poprawności
Zauważmy też, że zwycięskie wybory – „w lewo” u Wikingów – sybarytów, oraz „na prawo” u nabożnych Słowian, zdecydowanie podważają optymistyczne opowieści o tym, jak to Bałtyk nas zbliża. Chociaż przyznać trzeba, że są jednak pewne podobieństwa: na przykład wciśnięcie się do parlamentów najskrajniejszych lewicowców. To takie nasze dwie „Zosie-samosie” o żartobliwych nazwach: w Danii Lista Jedności, – w Polsce partia Razem! Można o owych towarzyszach powiedzieć, że może nie są nazbyt liczni – ale bardzo ironiczni!
Niezależnie od wieści wyborczych, podbudowała nas radosna dla Lechistanu wiadomość zza Wielkiej Wody. Oto pośród prezydencko-kongresowych zmagań na waszyngtońskich parkietach dowiedzieliśmy się ostatnio, że Ukraina to „pierwsza linia obrony” Wuja Sama przed Wujkiem Władimirem. Wiadomość rewelacyjna, powiedzieć można epokowa i tylko szkoda, że na coś podobnego nie wpadli doradcy prezydenta Roosevelta na osławionej konferencji jałtańskiej.
A skoro jesteśmy przy podobieństwach duńsko-polskich, to przypomina się propozycja Wujka – tego z wielgachnym krawatem, – chęci kupienia od Duńczyków Grenlandii! A wtedy, kto wie, może pierwszą linią obrony stałaby się np. Ziemia Franciszka Józefa? Ale pośród radosnego pienia o wieczystym bezpieczeństwie dla wiernych sojuszników warto może przypomnieć, że na podobne pomysły wpadli nieco wcześniej: Szwedzi Karola XII, Francuzi Bonapartego, Niemcy Kajzera oraz przywódcy Trzeciej Rzeszy. Wszystkie owe wyprawy: pod Połtawę, Borodino czy nad Wołgę, całkiem po myśli naszych „dobroczyńców” nie poszły. No i przypomnijmy, że w każdym przypadku jacyś niedobrzy i niesforni Polacy słono za klęski zapłacili. Ale, co tam stare dzieje, czasy konia i szabli! Dziś zasobnym Jankesom, po szeregu pustynnych sukcesów, nie może się nie udać, więc dlaczego raz jeszcze nie spróbować, zwłaszcza teraz, gdy sojuszników mają w samym Kijowie?
Ale ponieważ „komputerowo” uzbrojonym i wygodnickim boys (and girls – oczywiście!!!) daleko jeszcze do twardości weteranów „frontu wschodniego”, jakichś niespodzianek wykluczyć nie sposób. No, ale i na to jest rada. Gdyby przypadkiem w stepach coś nie poszło jak w tanim Westernie, w odwodzie są doświadczeni dyplomaci (i dyplomatki – oczywiście!!!), którzy w sekretnych gabinetach kolejny raz jakieś jałtańskie lub „kurdyjskie” wyjście znajdą. A już na samym końcu Wuj Sam zawsze może liczyć na potężną pomoc specjalistów z Hollywood. Ci potrafią przecież każdą wojnę wygrać, odmalować wyimaginowane zwycięstwa, mianować bohaterów i demaskować niewdzięcznych klientów. No i jeszcze zrobić na tym dobry interes.
A w atmosferze takich sukcesów wcale byśmy się nie zdziwili, gdyby zwrócono nam uwagę i przekonano polit-poprawnie, może nawet bezboleśnie, że: „szargać to my, ale nie nas”. Zacznijmy zatem gratulować Lechitom kolejnych lat Prawa i Obfitości, a Soc-Wikingom politycznie poprawnego przyrostu naturalnego „w łożnicach i na granicach”. Także wtedy, gdy zauroczeni imigracją Radykałowie Lewicowi zaproponują np. połączenie tych specjałów pod hasłem: Łożnice na granicach! I czyż w takich okolicznościach można nieustannie narzekać? Czy aby nie pora, by szarganie zawiesić na kołku, złamać pióro i zadowolić się obserwowaniem zza żywopłotu, jak będzie przebiegał przysłowiowe gotowanie powyborczej …żaby? Bo na razie wiemy tylko, że politycznie na pewno będzie gotowana poprawnie. No ale, „widziały gały – jak głosowały”.
Złego pomagier z wysepki Amager
Adam be
IP 108-109 2020