Prapremiera niesamowitej opery w Kopenhadze

Nieczęsto, a może nawet nigdy, nie zdarzyło mi się być na przedstawieniu operowym i obawiać się o swoje życie i zdrowie. Ale właśnie tak się czułam podczas prapremiery opery Louisy Alenius w kopenhaskiej Operze pod tytułem Manualen (instrukcja). A zapowiadało się to ciekawie. Alenius (ur. w 1978 r.) została ostatnio „zauważona” przez środowisko muzyczne Danii. Ta młoda kompozytorka, bez wykształcenia w tym zawodzie, otrzymała w Danii kilka prestiżowych nagród. Między innymi nagrodę im. Carla Nielsena przyznaną jej za instalację muzyczną Téte wystawioną w Muzeum Narodowym w Kopenhadze.

Instalacja, wielka drewniana głowa, to rodzaj miniaturowej sali koncertowej dla jednej osoby. Można tam usłyszeć fragmenty muzyki Alenius nagranej przy różnych okazjach. Jest to specyficzny sposób „usłyszenia”, co się dzieje w głowie kompozytora. Sensację wzbudziły również przedstawienia Alenius noszące tytuł Porøset (nowe słowo, kojarzące się z czymś łatwym do stłuczenia), polegające na tym, że pojedynczy człowiek (widz) wpuszczany zostawał do pomieszczenia, w którym leżał w łóżku śmiertelnie chory człowiek. Gdy sytuacja zaczęła być zanadto krępująca, wchodziła kompozytorka i śpiewała improwizacje, mające na celu pomoc zarówno widzowi, jak i choremu.

Ale wracając do Manualen. Treść przedstawienia ma swe źródło w kontrowersyjnej „instrukcji” na samobójstwo duńskiego lekarza (skazanego skądinąd za propagowanie eutanazji). Opera jest zamówieniem Opery w Kopenhadze. Alenius pracowała nad nią trzy lata, przydzielono jej lokale do pracy i wszelką pomoc w kontaktach ze śpiewakami i instrumentalistami. Dzieło, które powstało, trwa około godziny, jest więc zbyt krótkie na pełny spektakl, dodano wiec jeszcze krótsze – i zupełnie różne / przedstawienie: Siedem grzechów głównych Kurta Weilla do tekstu Bertolta Brechta.

Z wywiadów przeprowadzonych przez gazety i telewizję duńską wiedziałam z góry, że „akcja” opery rozgrywa się wewnątrz ciała śmiertelnie chorego człowieka, cierpiącego wielki ból. Po podniesieniu kurtyny zobaczyliśmy dość abstrakcyjne konstrukcje (z przewagą drabin) w których poruszały się różne postacie. Wysoko w górze umieszczono rodzaj klatki w kształcie serca, owiniętej przewodami (naczyńkami krwionośnymi). W środku na stołku siedział ubrany w długi płaszcz mężczyzna. W tle miotały się różne postacie ubrane na czarno, inne postacie, w białych sukniach z mocno czerwonymi falbanami, krzątały się wokół bez ładu i składu. Muzyka pulsowała w takt bicia serca, powoli nabierając mocy.

Widz szybko zorientował się, że oprócz serca mamy do czynienia z innymi organami: na dwóch równoległych drabinach kołysały się nerki, a na huśtawce huśtały się dość nieregularnie płuca (kobieta ucharakteryzowana na lotnika z lat 20-tych). Piękna kobieta w długiej szacie z rękami spętanymi ubiorem, okazała się być „świadomością”, a chór, który wkrótce rozpoczął melodyjny śpiew Miserere miał symbolizować ból. Biało-czerwone krzątające się postacie, były krwią.

Krew

Nerki

Dowiedzieliśmy się tego wszystkiego z napisów nad scena, które wymieniały poszczególne, śpiewające postacie. Sytuacja jest taka, że ból jest nie do wytrzymania, świadomość i organy chorego nie mogą tego wytrzymać, chciałyby umrzeć. Niestety, serce nie chce się na to zgodzić, bo ma bić tak długo, jak może. A może jeszcze długo. Wtedy pojawia się Manualen (czyli instrukcja) wielki mężczyzna w szacie czarnoksiężnika śpiewający kontratenorem. W kilku słowach podpowiada, co należy zrobić: zażyć lek (tu cenzura skreśliła nazwę leku) wraz „z napojem, który szczególnie lubisz”.

Niestety – nie wiadomo jak ten lek ma się dostać do środka. Na pomoc zostaje wezwana ręka (przedstawiona jako grupka dziewczynek w białych berecikach na głowie), która może podać lek. Lek działa, serce musi skapitulować i w końcu następuje śmierć, przedstawiona w tak dramatyczny sposób, że właśnie wtedy chciałam stamtąd uciec (ale niestety, miałam miejsce w środku rzędu, więc musiałam się zadowolić zamknięciem oczu i przysłonięciem uszu, co niewiele pomogło).

Cztery razy rozbrzmiewa dysonujący akord z masą perkusji, w towarzyszeniu spięcia elektrycznego wszystkich przewodów otaczających serce. Towarzyszy temu silne, stroboskopowe światło. Serce powoli umiera, pocieszane przez Anginę (pectoris?). W końcu wszystko ustaje. Publiczność szalała z zachwytu, ja natomiast obmyślałam, którą trasą powinnam się udać do domu. W końcu jednak przeczekałam długą pauzę i zostałam na przedstawieniu Brechta/Weilla, być może by zatrzeć negatywne przeżycia towarzyszące zakończeniu opery Alenius.

Scena zbiorowa

Jeżeli abstrahować od zbyt gwałtownego zakończenia, to muzyka opery była nad zwyczaj melodyjna, prawie tonalna, trochę minimalistyczna, ale przez cały czas prawie piękna. Niestety – również nudnawa. Tekst wydawał się tak naiwny, że aż dziw, że mógł być wymyślony przez dorosłą osobę (Alenius była też autorka libretta). W sumie było to bardzo dziwne przedstawienie – piękne brzmieniowo (choć nużące na dłuższą metę), atrakcyjne wizualnie i odstraszające spłyceniem problematyki moralnej, jaka towarzyszy wszelkiej myśli o eutanazji. Wydawało mi się, że bardziej entuzjastycznie reagowali młodsi widzowie (a było ich sporo), niż starsi. Pocieszam się tym, że ci starsi, mający większy balast intelektualny, nie byli w stanie „kupić” naiwności i spłycenia tematyki.

Ja przesłania „nie kupiłam”. Jestem jednak pełna podziwu dla Alenius, której udało się wykorzystać środki oddane jej do dyspozycji: świetni soliści, wyśmienity chór i wielka orkiestra, oraz dla Marie i Dali, będącej zarówno scenografem jak i projektantką kostiumów.

Wielkie brawa należą się chórowi i orkiestrze (pod dyrekcją Roberta Houssarta), a wśród solistów na pierwszy plan wybija się Petri Lindroos w roli Serca.

Eva Maria Jensen
zdjęcia: Camilla Winther

IP 118-119  2022

Udostępnij artykuł:

Facebook
Twitter

Warto przeczytać

Pożegnanie Romana Śmigielskiego

Z głębokim smutkiem przyjęliśmy wiadomość o śmierci Romana Śmigielskiego – wybitnego działacza polonijnego, dziennikarza, publicysty i redaktora, który przez wiele lat był jednym z filarów życia polonijnego w Danii. Jego odejście to ogromna strata zarówno dla społeczności polonijnej, jak i dla środowiska kulturalnego, które z pasją wspierał.

Podróże Madame Curie

Jakub Müller na łamach swojej blisko 800-stronicowej książki „Podróże Madame Curie”, której napisanie zajęło mu 5 lat, zaprasza czytelników w fascynujące podróże z naszą noblistką do 15 krajów na czterech kontynentach. W podróże koleją, statkami i samochodami, motorem, wielbłądem, dorożką, kolejką linową i wojskową motorówką. Według autora Maria Curie-Skłodowska odbyła co najmniej 69 podróży, pokonała ponad 140 tysięcy kilometrów. Dotyczy to tylko udokumentowanych podróży, całkiem możliwe, że było ich więcej…

Szczeciński finał „The Tall Ships Races 2024”

Tegoroczne międzynarodowe regaty „The Tall Ships Races 2024” wystartowały 27 czerwca z litewskiej Kłajpedy. Jednostki ścigały się przez 5 tygodni na trasie Kłajpeda – Helsinki – Tallinn – Turku – Mariehamn – Szczecin. Finał regat odbył się w Szczecinie w dniach 2-5 sierpnia po 7 latach przerwy i ponownie tam powrócił. Wzięło w nim udział blisko 70 żaglowców i jachtów oraz półtora tysiąca żeglarzy z 15 krajów świata. Wśród nich były m.in.: ekwadorski „Guayas”, niemiecki „Roald Amundsen”, polskie: „Dar Młodzieży”, „Fryderyk Chopin”, „Dar Szczecina” czy litewska „Lietuva”. Tak więc Szczecin stał się już po raz czwarty stolicą polskiego żeglarstwa i ponownie stać się portem finałowym międzynarodowych regat „The Tall Ships Races”.