Dlaczego „Saul”? Bo to wspaniała muzyka, a historia jest na tyle dramatyczna, że Händel mógłby ją napisać jako operę, odpowiada reżyser. Ale nie napisał, bo gatunki: oratorium i opera różnią się w zasadniczy sposób. Händel komponował opery do tekstów włoskich, dominują w nich arie da capo, z kontrastującą częścią środkową i z powtórzeniem części początkowej dającej możliwość improwizacji i wirtuozostwa wykonawcy. Oratoria natomiast pisane są do angielskiego tekstu z dominującą rolą chórów. Arie są tu krótkie, bez powtórki, a orkiestra odgrywa większą rolę, niż w operach. Być może te właśnie cechy czynią „Saula” bardziej „przystępnym” dla współczesnej publiczności.
Spektakl stworzył bardzo dziś sławny Barrie Kosky (z pochodzenia Australijczyk) i w swej aranżacji barokowego oratorium „poszedł na całość”, dodał masę rekwizytów i ruchu na scenie, tworząc dwie kontrastujące części, nadając jednocześnie spektaklowi aktualność (głównie w części drugiej, „wojennej”), która wydaje się być większa dzisiaj, w roku 2024, niż w roku 2015, kiedy pokazano operę po raz pierwszy.
W miarę skomplikowana historia ze Starego Testamentu dotyczy panowania króla Izraelitów Saula i jego następcy, Dawida. Obfituje w dramatyczne elementy zazdrości, zdrady, obłąkania, miłości, wojny i tryumfu. Saul jest już starszym człowiekiem, kiedy na horyzoncie pojawia się młody Dawid, zwycięzca Goliata i ulubieniec ludu. Szarpany uczuciem zazdrości Saul, który początkowo gotów jest młodzianowi dać rękę swej córki, intryguje przeciw Dawidowi każąc synowi, Jonatanowi zabić go. Ale Jonatan pozostaje wierny Dawidowi, którego uważa za przyjaciela. Saul uniewinnia więc Dawida. Kiedy Saul w krótkim czasie potem popada w głęboką depresję, Dawid usiłuje go uzdrowić grając na harfie. Wybucha wojna, w wielkiej bitwie ginie zarówno Saul jak i Jonatan. Dawid zostaje okrzyknięty nowym królem i wyrusza na czele wojska na wojnę.
Kosky dzieli akcję na dwie części, dwa kontrastujące ze sobą obrazy: w pierwszej części na scenie dominuje wielka nature morte w barokowym stylu: uczta z uginającymi się od mnóstwa jadła stolami. Druga natomiast część ma charakter żałobny, początkowo w prawie całkowitej ciemności, gdzie na scenie pali się 600 świec (prawdziwych), które chór zbiera potem w wielkie kosze, gasząc każdą z osobna, następnie na pustkowiu, w krajobrazie „po wojnie”.
Kreacje solistów: kontratenor Morten Grove Frandsen (Dawid), baryton Christopher Purves (Saul), tenor Benjamin Hulet (Jonatan), soprany Clara Cecilie Thomsen i Mirjam Mesak (córki Saula), były absolutnie wybitne.
Jednakże najbardziej godny podziwu był chór: nie tylko śpiewał trudne partie w zawrotnym tempie (co od czasu do czasu powodowało pewne nieścisłości, zwłaszcza we fragmentach fugowanych), ale również tańczył, skakał, turlał się po scenie, i bez przerwy rytmicznie gestykulował. W ruchach wtórowało mu sześcioro tancerzy. Wszystko to czyniło spektakl (zwłaszcza w pierwszej części) bardzo atrakcyjnym.
Nie wyglądało na to, by ktokolwiek się nudził, nawet para królewska, której wizyta w tej instytucji była nie lada rewelacją. Bo o ile królowa Małgorzata (która abdykowała w styczniu tego roku) była tu częstym gościem, o tyle następca tronu znany był ze swych preferencji muzyki rockowej i wyczynów sportowych. Teraz najwyraźniej czyni wiele, by poprawić swój image w społeczeństwie.
Eva Maria Jensen
Zdjęcia: Miklos Szabo