Rozmowa z Joanną Majksner-Pińską, dziennikarką, redaktorką naczelną miesięcznika kulturalno-edukacyjnego „Dwukropek”, pianistką, działaczką polonijną.
Dlaczego zdecydowałaś się na życie na emigracji?
Gdyby ktoś 34 lata temu powiedział mi, że będę mieszkać poza Polską, to bym mu nie uwierzyła. Ja wcale nie chciałam wyjeżdżać z kraju.
Zadecydował los. Kiedy między świętami Bożego Narodzenia a Sylwestrem 1988, sześcioletnia wówczas córka po raz ósmy zachorowała na zapalenie płuc, lekarz zalecił zmianę klimatu. I to nie taką „sanatoryjną”, dwutygodniową, ale co najmniej półroczną. Na kilkumiesięczną kurację klimatyczną w Polsce nie było nas stać.
Mąż dostał dwuletni kontrakt do orkiestry w Kapsztadzie, od lutego 1989 do końca stycznia 1991. Miał jechać sam, ale nie mogliśmy przecież nie wykorzystać takiej okazji. Zmiana klimatu zadziałała, córka przestała chorować, po zakończeniu kontraktu wróciliśmy do Polski, nie zamykając jednak za sobą drzwi. Na szczęście, bo dwa dni po wylądowaniu na Okęciu znów potrzebny był lekarz. Zdecydowaliśmy się więc na kolejny rok w Kapsztadzie. A później, no cóż, zamiast kontraktu propozycja stałej posady… i tak już 34 lata mieszkam w RPA.
Mieszkasz w Afryce. Jak uważasz, jakie są największe wyzwania i ograniczenia, z jakimi spotykają się polskie kobiety na emigracji właśnie na tym kontynencie? Czy polskie pochodzenie pomaga w odnoszeniu sukcesu za granicą, czy też stanowi przeszkodę?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo RPA to bardzo specyficzny kraj, w którym obowiązuje pewna hierarchia, tak społeczna, jak i w kwestii zatrudnienia. Nie ma w zasadzie znaczenia to, czy jest się „polską kobietą” czy kobietą innej nacji. Istotna jest płeć i rasa. Przy czym, rzecz jasna, pozycje na „drabinie” krańcowo się zmieniły po 1994 roku.
Poza tym, tak, jak we wszystkich grupach zawodowych, tak i w mojej (jestem muzykiem-pianistką) istnieje podział na „swoich” i „obcych”. „Swoi”, to potomkowie pierwszych osadników, rdzenni Burowie, „obcy”, to pozostali. „Obcemu” trudno jest wejść w zamknięte środowisko, ale nie jest to niemożliwe.
Jakie działania podejmujesz, aby podtrzymać więzi z krajem ojczystym i polskością? Czy interesujesz się bieżącymi wydarzeniami w Polsce?
Przez dwadzieścia lat aktywnie działałam w Stowarzyszeniu Polskim w Kapsztadzie. Prowadziłam polską szkołę, teatrzyk amatorski, bibliotekę, organizowałam koncerty i akademie okolicznościowe. W 2009 zakończyłam pracę w organizacji, ale nadal redaguję polskojęzyczny miesięcznik „Dwukropek” i nadal organizuję koncerty.
W domu mówimy wyłącznie po polsku, córka jest dwujęzyczna i po polsku, i po angielsku mówi i pisze perfekcyjnie. Oczywiście, że interesuję się bieżącymi wydarzeniami w Polsce, przecież jestem Polką.
Joanno widzę, że masz duże doświadczenie w zakresie edukacji na obczyźnie. Jak uważasz, w jaki sposób według Ciebie powinno być przekazywane dziedzictwo kulturowe i język polski dzieciom? Czy należy zachowywać polskie tradycje w rodzinach polonijnych?
Poszanowanie tradycji, polskość, patriotyzm wynosi się z domu, o to wykłócam się na łamach „Dwukropka” od lat. Nie rozumiem, jak można świadomie pozbawiać dziecko naturalnej szansy opanowania języka polskiego. Znam rodziny, w których kilkuletnie dzieci mówią płynnie w czterech, pięciu językach (niemiecki, francuski, angielski, Afrikaans, Xhosa). Umysł dziecka jest wyjątkowo chłonny, a nie wiadomo, co w życiu może okazać się przydatne. Znajomość języków to bogactwo. Tymczasem wielu rodziców uważa, że skoro osiedlili się w innym kraju, to ich ojczysty język dziecku nie jest już potrzebny. I rodzic – Polak – próbuje rozmawiać z dzieckiem w języku kraju zamieszkania. To jest wyrządzana krzywda temu dziecku. Nie sposób poznać kulturę kraju, literaturę bez znajomości języka. Tłumaczenie, nawet najlepsze, to już nie to samo.
Jeśli jedynym związkiem młodego pokolenia z Polską jest (a i to niekoniecznie) Wigilia i wielkanocne święcenie pokarmów, to czarno widzę przyszłość Polonii. Nie przekonuje mnie demonstrowanie patriotyzmu przez krakowski strój na dziecku, które po polsku potrafi powiedzieć jedynie „bigos” i „pierogi”.
Co chciałabyś przekazać tu i teraz osobom, które rozważają emigrację? Namówiłabyś, czy zniechęciła?
To bardzo osobista i bardzo trudna decyzja. Zamiast przesłania zacytuję Johna Greena: „Tam dom twój, gdzie serce twoje”.
Rozmowę przeprowadziła Teresa Sygnarek, prezes Światowego Stowarzyszenia Mediów Polonijnych.
IP 124-125 2024
„Dwukropek”, który redaguję, jest miesięcznikiem kulturalno-edukacyjnym dla Polaków z Cape Town, inaczej mówiąc – Kapsztadzie (najstarsze i jedno z największych pod względem liczby mieszkańców miasto w Południowej Afryce, legislacyjna stolica tego kraju oraz Prowincji Przylądkowej Zachodniej). Redagowane przeze mnie czasopismo dociera jednak nie tylko do Polaków w Afryce. Paradoksalnie najwięcej czytelników mam w Polsce, co daje mi ogromną satysfakcję. Kiedyś jeden z czytelników napisał nawet, że byłoby dobrze, gdyby „Dwukropek” był w szkołach, gdyż jest to Polska w pigułce. Najtrudniej być prorokiem we własnym kraju. Może dlatego czytelników w Afryce mam niewielu. Polonia afrykańska jest zresztą niezbyt liczna. Mam za to czytelników na wszystkich kontynentach, między innymi w Australii, w obu Amerykach – Południowej i Północnej, w Azji a także we Wschodniej Europie. Staram się, żeby każdy czytelnik, niezależnie od tego gdzie mieszka, znalazł w „Dwukropku” coś dla siebie..