Cenzura jest jak stara kochanka. Czyli o czym pisano w poufnych poradnikach dla cenzorów

Trzydzieści lat temu zlikwidowano Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk (GUKPPiW). Mieszczące się przy ulicy Mysiej w Warszawie „Ministerstwo Prawdy” przez blisko pół wieku kształtowało obraz kultury polskiej – „opieką” państwa próbowało objąć wszystkie wytwory twórczej aktywności człowieka, w konsekwencji czego także na naklejkach na chleb znajdowano numer cenzorski.

Oczywiście, tak zaprojektowany aparat inwigilacji nie był doskonały, bo przecież na rynek wydawniczy trafi ały publikacje drugiego obiegu, wydawane bez nadzoru państwa, poza tym do kraju docierały przemycane przez granice książki wydawane przez oficyny emigracyjne, np. Instytut Literacki, Aneks czy Puls (pewną rolę odegrała w tym także emigracja polska w Danii). Jednak większość produkcji literackiej, jaka trafi ała na rynek wydawniczy, musiała przejść cenzorskie sito. Sito, którego oka nie zawsze działały tak, jak by sobie tego życzono – zatrzymywano teksty, którym za chwilę udzielano imprimatur albo przeciwnie, dopuszczano do druku materiały „szkodliwe” czy wręcz ośmieszające powagę Urzędu – przykładem hasło pierwszomajowe „Nie żyje

Wielka Partia Komunistyczna” (zamiast oczywiście „niech żyje”); tego typu przeoczeń obawiano się nie mniej niż merytorycznych wpadek. By uniknąć takich sytuacji, już w roku 1945 wydano pierwszy numer poufnego biuletynu dla cenzorów.

Czym były biuletyny urzędu cenzury?

Najprościej odpowiedzieć – tajnymi poradnikami skierowanymi do pracowników „Mysiej” i delegatur terenowych. Nie wiemy, czy pismo wydawano regularnie przez cały okres istnienia cenzury, chociaż trzeba pamiętać, że na „Mysiej” i dla „Mysiej” produkowano setki innych dokumentów szkoleniowoinstruktażowych – jak wyglądały, przekonuje m.in.wydana w 1977 r. dzięki Tomaszowi Strzyżewskiemu, byłemu cenzorowi, Czarna księga cenzury PRL. Te biuletyny, które do tej pory odkryliśmy, czyli z lat 40. i 50., różniły się od „suchych” rozporządzeń i w zasadzie, gdyby nie ich poufny charakter, można by je traktować jak jedno z wielu wewnętrznych pisemek, wydawanych na użytek pracowników danego zakładu, w tym przypadku urzędu cenzury. Pismo wychodziło zazwyczaj jako miesięcznik, a przeciętny numer liczył kilkadziesiąt, nawet przeszło 100 stron – dość sporo jak na broszurę „zakładową”, ale w kontekście wszechobecnych działań cenzury, to i tak za mało, by opisać totalną, systemową kontrolę. 

W biuletynach drukowano artykuły odredakcyjne oraz korespondencję „z terenu” – sprawozdania, bilanse, recenzje cenzorskie, listy nadsyłane przez zespoły cenzorskie lub konkretnych pracowników. Większość korespondencji była jednak pisana z zachowaniem choćby w części zasad typowych dla pism kancelaryjno-urzędowych, dotyczyło to szczególnie sprawozdań i raportów. Zdarzały się jednak przykłady swobodniejszych wiadomości, które przybierały charakter subtelnej (tzn. kontrolowanej) krytyki współpracowników czy nawet naczelników delegatur, publikowano także głosy młodych, nieopierzonych adeptów „sztuki cenzorskiej”, a także pisane w tonie dość osobistego wyznania listy, jak np. ten, cenzora z Olsztyna, pod dość emocjonalnym tytułem Spójrzmy sobie w oczy towarzysze… 

Doskonałą okazją do wyrażenia swojego zdania o samym piśmie i Urzędzie Kontroli była zorganizowana przez redakcję w roku 1956 ankieta z okazji dziesięciolecia istnienia Urzędu – jeden z cenzorów tak opisał swój stosunek do, bądź co bądź, pracodawcy: 

„Cenzura jest jak stara kochanka. Czę sto ma się jej doś ć , nieraz mę czy, złoś ci, a zna się wszystko aż do znudzenia. A jednak odejś ć trudno”. 

Jak widać, redakcji zależało, by pismo stało się polem wymiany nawet tych nietuzinkowych doświadczeń zawodowych między pracownikami, a nawet swoistym „konfesjonałem”, w którym szeregowy funkcjonariusz daje świadectwo swej wiary lub troski o Urząd. Nie można oczywiście mówić o otwarciu się redakcji na prawdziwy dialog, ponieważ zamieszczano tylko te materiały krytyczne, które można było odpowiednio wykorzystać, atakując wybrane zespoły cenzorskie, poszczególnych funkcjonariuszy czy nawet całą brać cenzorską, lecz nigdy system. Jednak z pewnością zachęcanie do swobodnej wypowiedzi, odmiennej od nużących sprawozdań i bilansów, miało na celu rozluźnienie sztywnej formy periodyku i uczynienie go bardziej przyjaznym.

Do najczęściej poruszanych tematów należały sprawy organizacji i warunków pracy w Urzędzie oraz kwestie związane z właściwą, tj. zgodną z linią Partii oceną książek i gazet. Nie brakło materiałów, które obnażały „etykę” pracy w urzędach terenowych. W jednym z listów cenzor ubolewał nad co najmniej nagannym zachowaniem kolegów z referatu oceniającego książki, którzy w trakcie omawiania spraw prasowych „zajmowali przeważnie miękko wyściełane fotele i kanapę” i „drzemali albo myśleli o niebieskich migdałkach”. Cytat można potraktować z przymrużeniem oka, bo zapewne nie wszędzie panowało takie bezhołowie; jednak cenzor zwrócił uwagę na rzeczywiste bolączki Urzędu, a mianowicie na brak koordynacji działań i wewnętrzne przepychanki między referatami. 

Jak kontrolowano kulturę? 

Mimo że w piśmie dominowały zagadnienia stricte polityczne, społeczne i gospodarcze, podejmowano także tematykę kulturalną. Pisano przede wszystkim o kontroli literatury, ale także o kontroli teatru, fi lmu, radia, a w jednym wypadku odwołano się do gry planszowej – chodziło o Przygody w dżungli, planszówkę z lat 50., którą z uwagi na elementy rasistowskie zatrzymano na około dwa lata. Wedle cenzorów plansza do gry, przedstawiająca białego człowieka w otoczeniu czarnoskórych mieszkańców afrykańskiej wioski, idealizowała „białych imperialistycznych kolonizatorów, pokazując zarazem »dzikość« i »niższość « ludzi o ciemnej skórze”. Przykład ciekawy, bo w mojej ocenie decyzja była słuszna, chociaż wtedy stały za nią przynajmniej częściowo inne przesłanki niż w roku 2020 – „Mysia” z chęcią wykorzystywała powojenną dekolonizację do celów politycznych, traktując wyzwalanie się terytoriów zależnych spod panowania Anglików czy Francuzów jako przejaw końca grabieżczej polityki imperialistów. 

Planszówka to jednak wyjątek, cenzorzy o wiele chętniej sięgali po literaturę, szczególnie tę współczesną. Znajdziemy kilka znanych nazwisk, jak choćby Różewicza, Mrożka, Słonimskiego, Iłłakowiczównę, jednak pojawiają się oni sporadycznie. Większość artykułów dotyczy twórców albo dziś już nieco zapomnianych, ale takich, którzy wówczas rządzili zbiorową wyobraźnią, albo takich, którzy z przyczyn politycznych musieli znaleźć się w biuletynie, że wymienię Bogdana Brzeziń skiego, Bohdana Czeszkę, Zofi ę Dró ż dż – Satanowską, Jó zefa Kuś mierka czy Stanisławę Sowińską. Ten ostatni przypadek jest szczególnie uderzający, bo materiał o Latach walki Sowińskiej opublikowano kilka miesięcy po jej aresztowaniu – towarzysze analizowali pamiętnik stronniczki Gomułki, gdy ta była już przesłuchiwana w stalinowskich katowniach (które opuściła dopiero w 1954 r.).

Cenzor jako… artysta

Nie jest tajemnicą , ż e czę ś ć cenzorów godziła pracę w Urzę dzie z aktywnoś cią krytycznoliteracką i artystyczną ; przypomnijmy chociaż by Jerzego Kleynego, któ ry ogłaszał swoje teksty i w biuletynach i w „Szpilkach”. Jak się okazuje, funkcjonariusze podejmowali także rywalizację na polu, nazwijmy ją, „krytyki cenzorskiej”. Tak było np. w sierpniu 1952 r., gdy ogłoszono wśród cenzorów konkurs (z nagrodami książkowymi!) na recenzję powieści Rzeki płoną Wandy Wasilewskiej – tytuł oczywiście wybrano nieprzypadkowo, wszak Wasilewska doskonale wpisywała się w obowiązującą wówczas narrację o losach Polaków zabużańskich. W biuletynie można przeczytać trzy wyróżnione recenzje. Cenzorzy byli ponadto nagradzani za opracowanie haseł do Małego Słownika Historycznego, który także publikowano na łamach periodyku. 

Dzięki biuletynom możemy poznać twórczość literacką funkcjonariuszy, która w bezpośredni sposób łączyła się z ich pracą zawodową i stanowiła „artystyczne” ś wiadectwo ich zawodowych doś wiadczeń . W miesięczniku ogłoszono kilkanaście takich utworów, a jeden z nich, przygotowany przez Komisję Satyryczną działającą przy GUKPPiW, wystawiono na Mysiej 22 stycznia 1955 r. Niestety nic nam nie wiadomo, by zachowało się nagranie z tego przedstawiania, a szkoda… 

Jako rekompensatę zacytujmy na koniec ogłoszony w biuletynie wiersz, którym towarzysze z delegatury łódzkiej żegnali odchodzącego z pracy kolegę:

Pieśń pobożna

Żył sobie jeden święty w Urzędzie
Co chadzał bez aureoli.
Ach jego pamięć zawsze żyć będzie
Pośród cenzorskich pokoleń.

Bowiem w swym życiu, w tym WuUKaPe
Grzechów on nie miał nijakich.
I zawsze słuszne wygłaszał sądy
W mnogich dyskusjach wszelakich.

Lecz i świętemu Urząd się znudził,
Więc rzecz gruntowne przemyślał.
Po cóż mam kreślić, gdy inni piszą?
Chcę pisać, niech inni kreślą!

I tak nam odszedł bez aureoli
Ten socjalistyczny święty,
I pozostawił nam łzy niedoli
I serca bólem przejęte.

Od tego czasu w Urzędzie naszym
Coś się po nocach panoszy.
To ex-cenzora pamięć tu straszy
I spokój Urzędu płoszy

Anna Wiśniewska-Grabarczyk
pisarka, literaturoznawczyni, badaczka cenzury Polski Ludowej z Zakładu Literatury Polskiej XX i XXI wieku Uniwersytetu Łódzkiego; (nie)wyspiarka, od 2018 r. mieszka na wyspie Amager w Kopenhadze

(artykuł powstał w oparciu o przygotowywaną do druku książkę autorki, pierwszą monografię poświęconą poufnym biuletynom cenzorskim)

IP 110-111 2020

Udostępnij artykuł:

Facebook
Twitter

Warto przeczytać

Podróże Madame Curie

Jakub Müller na łamach swojej blisko 800-stronicowej książki „Podróże Madame Curie”, której napisanie zajęło mu 5 lat, zaprasza czytelników w fascynujące podróże z naszą noblistką do 15 krajów na czterech kontynentach. W podróże koleją, statkami i samochodami, motorem, wielbłądem, dorożką, kolejką linową i wojskową motorówką. Według autora Maria Curie-Skłodowska odbyła co najmniej 69 podróży, pokonała ponad 140 tysięcy kilometrów. Dotyczy to tylko udokumentowanych podróży, całkiem możliwe, że było ich więcej…

Szczeciński finał „The Tall Ships Races 2024”

Tegoroczne międzynarodowe regaty „The Tall Ships Races 2024” wystartowały 27 czerwca z litewskiej Kłajpedy. Jednostki ścigały się przez 5 tygodni na trasie Kłajpeda – Helsinki – Tallinn – Turku – Mariehamn – Szczecin. Finał regat odbył się w Szczecinie w dniach 2-5 sierpnia po 7 latach przerwy i ponownie tam powrócił. Wzięło w nim udział blisko 70 żaglowców i jachtów oraz półtora tysiąca żeglarzy z 15 krajów świata. Wśród nich były m.in.: ekwadorski „Guayas”, niemiecki „Roald Amundsen”, polskie: „Dar Młodzieży”, „Fryderyk Chopin”, „Dar Szczecina” czy litewska „Lietuva”. Tak więc Szczecin stał się już po raz czwarty stolicą polskiego żeglarstwa i ponownie stać się portem finałowym międzynarodowych regat „The Tall Ships Races”.

Nowy Ambasador RP w Królestwie Danii

24 lipca 2024 r. sejmowa komisja Spraw Zagranicznych zaopiniowała pozytywnie kandydaturę Ewy Dębskiej na Ambasadora Nadzwyczajnego i Pełnomocnego Rzeczypospolitej Polskiej w Królestwie Danii.