Czasami zdarzy się „ślepej kurze ziarno”, w tym wypadku nawet dwa ziarna. Dzień po dniu miałam okazję wysłuchać dwóch niecodziennych koncertów: w sobotę 15 września Det Kongelige Kapel (Orkiestra Opery kopenhaskiej) wystąpiła z programem pod tytułem „Aż śmierć nas rozdzieli”, a w niedzielę 16 września Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia (NOSPR) zagrała gościnnie w sali koncertowej Radia Duńskiego w ramach uczczenia 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości.
Koncert orkiestry duńskiej był na tyle niezwykły, że zespół ten na co dzień gra „w ukryciu”, podczas spektakli operowych. Aby więc móc się pokazać publiczności bez kontekstu „operowego”, orkiestra zwykła jest grać 3-4 koncerty rocznie „na scenie”. Od lat jest to okazja do wysłuchania tego wybitnego zespołu w innym repertuarze. Od lat koncerty te są zawsze wyprzedane, stałych abonentów jest tu tak wiele, że trudno jest dostać bilety, a nawet wykupić nowe abonamenty. Są to „wydarzenia” w życiu rodzin, które mogą się czasami pochwalić, że są drugim, czy nawet trzecim pokoleniem biorącym udział w tych koncertach. Z góry więc należy spodziewać się sympatii publiczności dla „swej” orkiestry, odbioru „na poziomie”, słuchaczy wykształconych i obeznanych z literaturą muzyczną.
Koncert NOSPRU plasował się na innym poziomie odbioru. Koncert, zorganizowany przez Ambasadę Polską i Instytut im. Adama Mickiewicza w Polsce, miał być swego rodzaju wydarzeniem kulturalnym, mającym na celu zarówno uczczenie wielkiej daty w historii Polski, jak i pokazaniem dorobku kultury polskiej. Tu publiczność była „z klucza” ambasady, korpus dyplomatyczny, politycy duńscy, wybitni działacze Polonii, osoby zasłużone dla sprawy polskiej i wszelkiego typu VIP-y. W sumie nie melomani i nie nawet ludzie obeznani z odbiorem muzyki poważnej. Wybór repertuaru, dla tego typu publiczności, to sprawa niełatwa. Ale do tego jeszcze wrócimy.
Centralnym punktem programu duńskiego koncertu w Operze były „Cztery ostanie pieśni” Ryszarda Straussa, dzieło wybitne, pisane przez bardzo sędziwego mistrza, będące swego rodzaju pożegnaniem z życiem. Solistką była wybitna duńska śpiewaczka operowa Ann Petersen. Orkiestrą dyrygował światowej sławy dyrygent niemiecki pochodzenia polskiego Marek Janowski. Oprócz pieśni Straussa usłyszeliśmy poemat symfoniczny Ryszarda Wagnera „Siegfried-Idyl” (którego duże fragmenty wykorzystał kompozytor w operze „Zygfryd”) i 3. Symfonię Brahmsa. Z wyjątkiem Brahmsa była to muzyka nadzwyczaj cicha i skupiona. Dyrygentowi udało się „stłumić” orkiestrę do maksimum i wydobyć z niej najpiękniejsze niuanse piano. Publiczność słuchała w skupieniu, można powiedzieć z zapartym tchem. Nikomu nie przyszło do głowy klaskać pomiędzy poszczególnymi częściami utworów. Kontakt między dyrygentem a orkiestrą był nadzwyczaj przyjazny, widać było, że muzycy lubią i szanują dyrygenta i poddają się jego kierownictwu bez zastrzeżeń.
Koncert NOSPRU przedstawiał się zupełnie inaczej. Punktem centralnym programu był „Koncert na orkiestrę” Witolda Lutosławskiego, utwór dużo wymagający zarówno od słuchacza (wymaga maksymalnego skupienia uwagi), jak i od orkiestry (wymaga ogromnej precyzji i wirtuozerii). Utwór zagrany został wyśmienicie, z zachowaniem wszystkich wymaganych niuansów. Niestety, odbiór został w dużej mierze okaleczony, ponieważ publiczność entuzjastycznie klaskała po każdej części utworu. Tak samo zresztą, jak to czyniła pomiędzy częściami koncertu fortepianowego Chopina i suity „Peer Gynt” Griega. Można fakt ten pominąć milczeniem, jako że dosłownie 80 procent publiczności biło brawa bez skrępowania. Ta mniejszość, przywykła do percepcji muzyki poważnej, nie miała żadnych szans, by klaskaniu zapobiec, po prostu byli w mniejszości.
No i cóż to wielkiego, że klaszczą? – może ktoś zapytać. Otóż nie jest to sprawa drugorzędna. Utwór składający się z wielu części jest przez kompozytora pomyślany jednak jako całość (inaczej nie napisałby dużego utworu składającego się z części, lecz szereg niezależnych od siebie małych utworków). Części tworzą całość, pamięć o muzyce jednej części „żyje” w pamięci słuchacza podczas słuchania części następnej, wzbogaca percepcję elementem „recepcji”, czyli wspomnieniu tego, co było, i co w dalszym ciągu „działa”. Dotyczy to zarówno muzyków, dyrygenta jak i słuchaczy. Tymczasem klaskanie „wymazuje” w sposób bardzo brutalny pamięć o „przeszłości” muzyki, okalecza cykl, denerwuje, „wybija” muzyków, dyrygenta i słuchaczy z osiągniętego już skupienia, niezbędnego w percepcji muzyki. Jestem przekonana, że to właśnie ta irytacja z powodu przerywania toku muzycznego aplauzem, zaważyła na jakości wykonania – w każdym razie w przypadku utworu Lutosławskiego. Oczywiście, orkiestra grała znakomicie, ale jakoś bez zaangażowania. Wyglądało na to, że muzycy albo byli bardzo zmęczeni, albo po prostu nie lubili dyrygenta.
Punktem programu w pewnym sensie „niezbędnym” w koncercie prezentującym muzykę polską był koncert fortepianowy e-moll Fryderyka Chopina. Doskonale zagrany przez młodego pianistę, Szymona Nehringa, umieszczony nie wiadomo dlaczego na początku koncertu (zamiast, jak było w programie, w środku), ucierpiał niestety z powodu bardzo masywnej gry orkiestry. W przypadku Chopina, i pianisty ze skłonnością do liryzmu, obsada powinna być mniejsza. Chopin, pisząc swój koncert, miał jako wzór koncerty Mozarta, nawet nie Beethovena, a więc koncerty prezentowane w małej obsadzie instrumentalnej.
Umieszczona w programie suita Griega „Peer Gynt” była chyba ukłonem w stronę „nordycką” w turné NOSPRu. No i powróćmy do „Koncertu na orkiestrę” Lutosławskiego. Wybór logiczny, ponieważ Lutosławski otrzymał prestiżową nagrodę muzyczną Danii, Sonningprisen (w roku 1967), a utwór jest również tym utworem polskim, który bardzo często grywano w Danii w latach 60-tych i 70-tych. Utwór powstał w roku 1954, w epoce muzycznego socrealizmu, stąd też wszystkie jego tematy czerpią z polskiego folkloru. Lutosławski poddaje tematy kunsztownej przeróbce, tak że trudno jest usłyszeć ich oryginalną wersję. Dzieło składa się z 3 części, przy czym część trzecia jest syntezą dwóch poprzednich, wplatając elementy wcześniej już słyszane w nowe konteksty muzyczne, z wykorzystaniem kunsztownych form muzycznych, takich jak barokowa toccata i passacaglia.
„Koncert” jest utworem wirtuozerskim, wykorzystującym pełny skład wielkiej orkiestry symfonicznej z liczną partią instrumentów perkusyjnych. Daje on możliwość popisu wirtuozerii zespołu i jest dziełem bardzo lubianym zarówno przez dyrygentów, jak muzyków. Osobiście odczułam w programie koncertu brak elementu radości i triumfu, który powinien był towarzyszyć koncertowi świętującemu 100-lecie odzyskania niepodległości. Fakt „stulecia” został właściwie prawie całkiem pominięty. Jedynym atrybutem był tu bis solisty, który zagrał „Mazurka” Ignacego Jana Paderewskiego. A właśnie Paderewski, pierwszy prezydent niepodległej Polski, wielki mąż stanu i światowej sławy pianista i kompozytor, aż się prosił, by zostać wyeksponowanym z okazji rocznicy. Napisał on przecież zarówno „Koncert fortepianowy” (a moll, op. 17, prawykonany w roku 1899) jak i „Symfonię h-moll” zatytułowaną „Polonia” (z lat 1903-07).
No, a jak już nie wykorzystano tego faktu, to aż się prosiło, by zagrać na bis jakiś błyskotliwy polski utwór. No i był bis – zaprezentowano tutaj „Kołysankę” Andrzeja Panufnika, utwór piękny – i bardzo cichy, a przecież lepiej by zabrzmiał np. „Mazur” z opery „Halka” Moniuszki…
Tak więc – doskonała orkiestra polska zagrała mało zaangażowany koncert w Kopenhadze, przeznaczony nie dla Duńczyków (bo gdyby tak miało być, to zadbano by, by koncert wszedł w cykl abonamentowy duńskiego radia), ale dla korpusu dyplomatycznego i Polonii. Aż korci, by pojechać do Katowic i usłyszeć tą znakomitą orkiestrę w lepszej kondycji i pod batutą mistrza, którego orkiestra ta darzyłaby sympatią. Nie ulega bowiem wątpliwości, że jest to orkiestra na światowym poziomie, która w innych okolicznościach i pod innym przewodnictwem mogłaby naprawdę zachwycić.
Eva Maria Jensen
IP 103 2018