Jako sposób prezentacji kandydatów wybrano pokazanie „Solidarności” jako jednolitego, zorganizowanego bloku. Starano się tłumić wszelkie spory w łonie KO, łagodzić tarcia personalne i ideowe. Najważniejszym pomysłem propagandowym było stworzenie „drużyny Wałęsy”. Polegało to na prezentowaniu na plakatach wyborczych fotografii startującego kandydata z Lechem Wałęsą. Była to doskonała metoda promowania działaczy „Solidarności” – wizerunek bardzo popularnego przewodniczącego NSZZ dodawał wiarygodności, często mało znanym startującym. Komitet Obywatelski wyznaczył dokładnie tylu kandydatów, ile było miejsc, aby uniknąć podzielenia elektoratu – dało to „Solidarności” znaczną przewagą nad podzieloną koalicją PZPR.
Kampania wyborcza miała być skierowana na maksymalne zbliżenie do obywateli. W zebraniach i spotkaniach wyborczych uczestniczyli aktorzy i artyści, poza informacją i agitacją oferując wyborcom rozrywkę. Przygotowywano specjalne „ściągi”, mające wskazać jak głosować (duża część obywateli PRL przyzwyczajona była do mechanicznego wrzucania kartki do urny). Promocja kandydatów za pomocą plakatów i ulotek dopełniała obrazu kampanii.
Jedyną słabością kampanii KO „S” było ograniczenie dostępu do środków masowego przekazu. Opozycja miała prawo do jednej godzinnej audycji w radiu i jednej półgodzinnej w telewizji. Pierwszy raz doszło do emisji 9 maja – programy były jednak cenzurowane lub zawieszano ich emisję. Paradoksalnie, szkodziło to bardziej reputacji koalicji PZPR niż „Solidarności”.
O wiele lepiej wyglądała prasa opozycji. Wznowiono wydawanie „Tygodnika Solidarność”, uzyskano też poparcie redakcji „Tygodnika Powszechnego”. Ósmego maja ukazał się pierwszy numer „Gazety Wyborczej”, która odegrała ogromną rolę dla propagandy opozycyjnej. Lech Wałęsa mianował redaktorem naczelnym Adama Michnika, który w niezwykłym tempie rozbudował pismo do roli najsilniejszego dziennika na krajowym rynku. Udało się w ten sposób przełamać monopol informacyjny PZPR, a z czasem zepchnąć ją do defensywy.
Poza KO „S” w wyborach wystartowało kilka mniejszych partii opozycyjnych, jak „Solidarność Walcząca”, UPR, PPS- RD czy KPN. Ponieważ nie uczestniczyły one w obradach Okrągłego Stołu, nie otrzymały dostępu do mediów. Spowodowało to marginalizację tych partii i spadek ich znaczenia.
Kampania wyborcza partii
Kampania wyborcza koalicji PZPR, ZSL, SD i PAX-u była, mimo większej siły, słabiej zorganizowana. Koalicjanci nie mogli dojść do zgody, w kwestii wystawianych kandydatów – doszło do podziału i tak niewielkiego elektoratu. Dochodziło także do licznych, nierzadko bardzo ostrych konfliktów personalnych – niektóre osoby usuwano z PZPR, by nie mogły startować z list partii. Kampania wyborcza większości osób była prowadzona bez energii, wielu kandydatów wychodziło z założenia, że i tak zwyciężą, więc wysiłek jest zbędny. Powielano wzorce z wyborów PRL-u – organizowano niezbyt interesujące spotkania, na których prelegenci czytali programy z kartek, ignorowano pytania z sali, nie próbowano nawiązać kontaktu z wyborcami. Oczywiście akcje takie miały bardzo niewielką popularność – na jednym z nich, w województwie radomskim, na spotkanie z 5 kandydatami koalicji PZPR stawiło się jedynie 7 osób. Wyjątkami były kampanie Aleksandra Kwaśniewskiego i Mieczysława Wilczka, prowadzone w zachodnim stylu, dynamiczne i efektowne.
Problemy koalicji pogłębiała dodatkowo mylna strategia kampanii, stawiająca na indywidualności (w opozycji do skonsolidowanej „drużyny Wałęsy”). Prezentacja każdego kandydata z osobna sprawiała, że wydawali się oni podzieleni, co dodatkowo zniechęcało elektorat.
PZPR, wciąż dysponując Służbą Bezpieczeństwa, dopuszczała się dodatkowo „brudnych” chwytów. Zrywano plakaty, usiłowano zastraszyć kandydatów opozycji. Usiłowano dezinformować społeczeństwo za pomocą oszczerczych plakatów, które fałszywie przypisywano KO „Solidarność”.
Główny specjalista koalicji PZPR do spraw kampanii wyborczej, Janusz Reykowski, zalecił zintensyfikowanie propagandy w ostatnim tygodniu przed wyborami. To rozwiązanie, zapożyczone z Zachodu, było bardzo skuteczne w państwach demokratycznych – ale w 1989 roku ludzie przede wszystkim szukali innej niż PZPR partii, na którą mogliby głosować. Początek kampanii, kiedy „Solidarność” ujawniła się i zaistniała w świadomości społeczeństwa, jednoznacznie doprowadził do zwycięstwa kandydatów Komitetu Obywatelskiego.
Przebieg i wyniki wyborów czerwcowych
Tuż przed wyborami nastroje wśród opozycji były niezbyt dobre. Odcięci od badań opinii publicznej członkowie Komitetu Obywatelskiego przewidywali, że uda im się zdobyć kilka mandatów, ale liczyli się też z możliwością całkowitej porażki. Z kolei koalicjanci PZRP byli pewni zwycięstwa „ponieważ dotąd zawsze wygrywali” i ignorowali alarmujące doniesienia o nastrojach społeczeństwa.
Wczesnym rankiem w niedzielę 4 czerwca 1989 roku otworzono lokale wyborcze. Frekwencję wyborczą oceniono na niezbyt wysoką – nie głosowało ponad 10 milionów Polaków z 27 milionów uprawnionych do głosowania. Było to wynikiem postępującej apatii społeczeństwa, które nie wierzyło, że wybory mogą coś zmienić. W całym kraju nastroje były spokojne, nie doszło do żadnych rozruchów.
Pierwsze wyniki zelektryzowały opozycję i PZPR. Wszystko wskazywało, że Komitet Obywatelski „Solidarność” odniósł niebywałe, miażdżące zwycięstwo. Ze 161 miejsc w Sejmie dostępnych w wolnych wyborach, w pierwszej turze opozycja zdobyła 160, a pozostały kandydat przeszedł do drugiej tury. Ze 100 miejsc w Senacie w pierwszej turze kandydaci „Solidarności” obsadzili 92, o pozostałych mandatach również miała rozstrzygnąć druga tura. Z kolei partyjni kandydaci, zajmujący 65 proc. miejsc zagwarantowanych Okrągłym Stołem nie otrzymali więcej niż kilka procent głosów (z wyjątkiem trzech, nieformalnie popartych przez „Solidarność”) i o swoje mandaty musieli walczyć w drugiej turze. Klęskę poniosła lista krajowa, z której tylko 2 na 35 startujących uzyskało więcej, niż wymagane 50 proc. głosów (a i to prawdopodobnie dzięki nieuważnemu skreślaniu przez wyborców – ich nazwiska znajdowały się na samym końcu kart do głosowania).
Klęska koalicji PZPR była całkowita – na kandydatów KO „S” głosowano w wojsku, w milicji, nawet w okręgach wyborczych obsadzonych przez partyjną nomenklaturę.
Reakcje PZPR i opozycji
Dla władzy wynik wyborów był szokiem. Okazało się, że elita PZPR nie może liczyć na lojalność nie tylko społeczeństwa, ale też swoich własnych podwładnych. Bojąc się wybuchu antykomunistycznych nastrojów wśród społeczeństwa, władze zdecydowały się na zastraszenie decydentów opozycji. Komitetowi Obywatelskiemu zagrożono unieważnieniem wyborów, reakcją „betonu” partyjnego, nawet interwencją ZSRR, jeśli nie będzie przestrzegać okrągłostołowych ustaleń. Wszystko to było desperackim, ale sprytnym blefem – erozja partii była bardzo zaawansowana, zaś z Moskwy nie dochodziły żadne groźne sygnały.
Przywódcy „Solidarności” byli jednak bardzo zaskoczeni, a nawet przestraszeni własnym sukcesem. Przywykli do polityki gabinetowej, na równi z władzami bali się rozruchów społecznych. Nie mieli też precyzyjnych informacji o nastrojach w kraju, nie mówiąc już o polityce zagranicznej. Obie strony zgodziły się więc na zmianę ordynacji w czasie wyborów (co nie było zgodne z prawem), by umożliwić wybór działaczy PZPR. Spowodowało to utratę zaufania do Komitetu Obywatelskiego przez część wyborców, pragnących szybkich zmian.
W drugiej turze wyborów, która odbyła się 18 czerwca, „Solidarność” zdobyła ostatni, brakujący mandat poselski, dzięki czemu osiągnęła 100 proc. możliwych do obsadzenia miejsc w sejmie kontraktowym. Z ośmiu miejsc w senacie, opozycja zdobyła siedem. Jedyny mandat w senacie, który nie przypadł „Solidarności” zajął Henryk Stokłosa, kandydat niezależny, powiązany z władzami (warto zauważyć, że jego konkurent z KO, Piotr Baumgart, był jedynym startującym, który nie promował się zdjęciem z Lechem Wałęsą).
Frekwencja drugiej tury wyborów wyniosła zaledwie 25 proc. – wobec wejścia do Sejmu niemal wszystkich kandydatów „Solidarności” w pierwszym głosowaniu, wyborcy stracili zainteresowanie walką partyjnych kandydatów. Było to kolejne upokorzenie dla koalicji PZPR, której członkowie zdali sobie sprawę, że mają przeciw sobie ogromną większość społeczeństwa.
Opracował Ziemowit Karłowicz
IP 104 2019