Teraz, w sezonie 2023-2024, nadszedł czas na nową interpretację tej opery. Reżyser Floris Visser, rodem z Holandii, postanowił uporać się ze wszystkimi „grzechami” dawnych inscenizacji. Rozprawia się więc zarówno z imperializmem jak i z wołającym o pomstę do nieba prześladowaniem kobiet w dawnych (i nie tak dawnych) czasach. Co gorsze – postanowił też zdystansować się w stosunku do warstwy uczuciowej opery, twierdząc, że przez wielu (kogo?), opera ta uważana jest za kicz. Pogląd swój tłumaczy faktem, że pochodzi z kultury kalwińskiej, kultury nie przywykłej do wzruszania się.
Widz ma się więc gorszyć faktem, ze młoda Japonka daje się kupić przez cynicznego Amerykanina (w sprzedaży uczestniczy również jej rodzina), że amerykańska kultura imponuje narodowi „trzeciego świata”, że ofiara zostaje zarówno odrzucona przez kulturę macierzystą, jak i przez kulturę imperialistyczną, podczas gdy historia jest wiecznie żywa, tak, jak wiecznie żywe jest prawdziwe uczucie, które zawsze, w każdym czasie i na każdej szerokości geograficznej, poniesie klęskę z cynizmem i wartościami materialnymi.
Visser chce nam to jednak wbić łopatą do głowy, by nikt nie miał wątpliwości. W rezultacie powstało przedstawienie, którego widz, nie zapoznawszy się uprzednio z wywodami reżysera w drukowanym programie, po prostu nie rozumie. Akcja opery rozgrywa się w jednej z sal muzeum w Tokio, gdzie w gablotach eksponowane są japońskie artefakty: samurajskie miecze, posążki bogów, wielkie kimona. Wśród gablot plącze się młody człowiek, obecny cały czas na scenie, który zarówno podziwia eksponaty, jak i miesza się do akcji, wyciągając ręce do śpiewaków. Program uświadamia nam, że młodzieniec to Pinkerton junior (syn Cio-cio-san, czyli Butterfly, zabrany przez ojca do Stanów), poszukujący swej tożsamości narodowej. Przyjechał do Tokio (razem z tatą i macochą) by skonfrontować się ze swą przeszłością. Amerykańscy rodzice też się pętają po scenie (i muzeum), nie są jednakowoż obecni przez cały czas.
Zupełnie nie wiadomo dlaczego wszyscy noszą stroje z lat 50-tych, gdy akcja opery ma się odbywać w latach 20-tych. Opera Pucciniego miała premierę w roku 1904, historia, której dotyczy, pochodzi z drugiej polowy XIX wieku. Na co jest nam potrzebne to przesuniecie czasowe? Powoduje ono jedynie dystansowanie się do akcji i dokonuje gwałtu na warstwie wizualnej opery. W jednej ze scen Cio-cio-san występuje dobrze podpita, w sukience, w jakiej tańczyło się charlestona, co ma ilustrować jej chęć asymilacji z dominującą kulturą Zachodu. Osobiście poradziłam sobie z młodzieńcem i innymi statystami, po prostu ignorując ich.
To że opera, pomimo dziwactwa koncepcji, przemówiła jednak do mnie, jest zasługą genialności muzyki Pucciniego, doskonałej Karah Son (z Korei) w roli tytułowej, wspaniałego chóru i włoskiego dyrygenta (Paolo Carignani). Reżyser zużył tak wiele energii na detale scenografii (gabloty z rekwizytami poruszały się po scenie bez ładu i składu), że zabrakło mu już energii na instrukcję śpiewaków, którzy, pozostawieni samym sobie, radzili sobie, jak tylko mogli, popadając (jak to było w przypadku Evana LeRoy Johnsona w roli Pinkertona) w marazm i statyczność.
Duńscy recenzenci w większości okrzyknęli przedstawienie wydarzeniem roku, przydzielając mu wielka ilość gwiazdek i serduszek.
Eva Maria Jensen
Foto: Miklos Szabo
IP 124-125 2024