Porzeczkowy Josef

Anna Wiśniewska-Grabarczyk jest laureatką Nagrody „Polityki” za najlepszą pracę magisterską o historii PRL-u, Nagrody Fundacji Uniwersytetu Łódzkiego za najlepszą pracę magisterską napisaną na Wydziale Filologicznym. Została też wyróżniona w konkursie im. W. Pobóg-Malinowskiego na Najlepszy Debiut Historyczny Roku. Zawodowo zajmuje się cenzurą Polski Ludowej oraz literaturą dla młodego czytelnika. Mieszka w Kopenhadze.

Moja babcia umarła na schodach. Było lato, upalny lipiec wisiał nad Trzcianką niczym leniwe gałęzie wiśni nad ławeczką w ogrodzie dziadków. Ciało znaleziono przed południem.

* * *

Schody składały się z dużych, żółtych stopni. Moim ulubionym był ten, który skręcał pierwszy – stopień numer trzy. Niemiec, pierwszy właściciel domu, który piął schody w górę, coś źle wyliczył i stanęło na tym, że cała pokręcona istota drogi w górę i w dół osadzona była niemal wyłącznie na biednej trójce. Dzięki temu stopień był niezwykłej szerokości i wystarczał na siedzisko dla dwóch kuzynek z co najmniej dwiema lalkami. Można nas było spotkać bardzo często w tej części domu, mimo upomnień rodziców i babci:– Nie siedźcie na schodach, przeszkadzacie!– Dziewczynki, znowu nie ma jak przejść!– Ile razy prosiłam, no już, zmykajcie stąd!Nie pamiętam, czy kiedykolwiek ktoś rzeczywiście zrobił sobie krzywdę przez nasz samozwańczy plac zabaw. Trudno podejrzewać, by babcia była pierwszą ofiarą samowolki budowlanej, bo w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym drugim nie bawiłam się już lalkami. Faktem jest, że postanowiła umrzeć właśnie na trzecim stopniu swoich poniemieckich schodów. Oczywiście nie zmieściła się cała na biednej trójce, zmieścił się korpus i lewa noga, reszta ciała – ręce i zmieściła się cała prawa noga – oparła się bezwładnie o sąsiednie stopnie.

Jestem bardzo ciekawa, dlaczego w środku nocy Józefa W. wyszła z cieplutkiego łóżka i co takiego się wydarzyło, że skończyła tę cichą eskapadę właśnie na schodach, na których znaleziono ją następnego przedpołudnia. Czy to one były celem tej zagadkowej łazęgi czy jedynie środkiem? Niezależnie od tego, czy uda się kiedykolwiek dojść przyczyny, schodzącej wieczorem dwudziestego piątego lipca coś zadało śmiertelny cios. Moim zdaniem nie mogło to być serce (choć było w złym stanie), ale Josef, który od dawna naprzykrzał się starszej pani, pozwalając sobie na bardzo dużo, szczególnie gdy w pobliżu zabrakło mnie albo N’kulu. A właśnie wakacje anno Domini tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt dwa naznaczone były moją częstszą niż dotychczas nieobecnością u babci. Tamtoroczne lato było bardzo szczególne, i dla babci – dla której okazało się być ostatnim, i dla mnie – dla której okazało się być pod wieloma względami pierwszym. Nie przypuszczam, by moja nieobecność była jedyną przyczyną śmierci babci – choć nie uciekam od konsekwencji. Wydaje się zasadne przyjąć, że to Josef był ostatecznym powodem – sądzę, że właśnie tamtej feralnej nocy babcia wystraszyła się Niemca na amen. Tak czy inaczej, półwiecze z przymusowym lokatorem to nadzwyczaj dobry wynik, a właśnie tyle czasu przyszło babci spędzić w obecności intruza. Poznali się w Bergen-Belsen, dzięki czemu po kilkudziesięciu latach od pierwszego spotkania babcia kupiła sobie kolorowy telewizor (zasłużyła na niego dwunastoma klapsami w wychudły, obozowy tyłek). Ja poznałam Josefa w czerwcu przy porzeczkach. Wychynął znienacka, zupełnie nieoczekiwanie, przez co momentalnie zlałam się nieprzyjemnym potem. Mężczyzna podszedł do krzaka i zjadł kilka kuleczek, łypiąc to na porzeczkę, to na mnie. Czułam, że cała jestem mokra, że koszulka nabiera wody i każdym skrawkiem przywiera do mnie – byleby dalej od intruza. Słońce świeciło z lewej strony, a Josef z prawej – nie miałam dokąd uciec, dlatego zaczęłam połykać białe i czerwone owoce szybciej niż kiedykolwiek, tak jakby obranie całego zielonokrzewu z bombkowych kulek miało coś zmienić w moim położeniu. Josef z pewnością wyczuł zdenerwowanie, bo zaczął śmielej sięgać po porzeczki, z każdym kęsem robiąc krok w moim kierunku.Nasze ręce obracały krzak niecierpliwie, ale zwinnie. Do momentu, gdy łapa intruza nie sta-nęła między mną a rośliną, a z ust byłego komendanta nie wydostało się coś na kształt skowytu, cichego, lecz jednak nieprzyjemnego. Spojrzałam w prawo i zobaczyłam, że mężczyzna zaczepił o gałązkę zwisającym mu z szyi sznurem. Powróz widocznie ranił skórę, bo czerwony obwarzanek wokół karku miał kilka zabliźnionych śladów i pokaźną liczbę świeżych ran (co dawało się poznać po intensywności koloru). Sznur był solidny, ale krótki, kończył się gdzieś w okolicy mostka. Zachłanność i nachalność Niemca zostały ukarane, gdyż przy próbie zerwania kiści najdorodniejszych i najtłustszych porzeczek, wygięty do granic możliwości zahaczył o krzew i pozwolił, by powróz napiął się do ostateczności, zatrzymując go w niewygodnej pozycji – stał tak, nienaturalnie złamany w biodrach, w wymuszonym półukłonie. Próby samodzielnego oswobodzenia się z porzeczkowego uścisku nie przyniosły pożądanych efektów, szarpiąc się mężczyzna jedynie skracał dystans od siebie do krzaczka. Po krótkiej pauzie znowu przyszło kilka bardziej zamaszystych ruchów, lecz gdy i one nic nie dały, Josef przeszył mnie na wskroś i wskazał na sznur. „Powinnam była uwolnić człowieka” – przeszło mi przez myśl, gdy już siedziałam zanurzona w babcinym fotelu, ale tego nie zrobiłam. Po części dlatego, że odepchnął mnie jego zapach. Josef miał wielką plamę moczu w kroku. Na nic zdał się mundur Hugo Bossa i wpięte w niego epolety. Mocz jest mocz, z moczem nie wygrasz. Złapałam kilka porzeczek i nieco odwagi i pobiegłam do domu. Babcia już przygotowywała śledzie. Śledzie, mocz, porzeczki – zrobiło mi się niedobrze. Przytuliłam się do fartucha, fartuch przykleił się do kolistego brzucha babci i został tak ze mną przez kilka dni.

Anna Wiśniewska-Grabarczyk

(fragment książki „Porzeczkowy Josef ”, wydawnictwo „Anagram”, Warszawa 2018 r.)

IP 107 2019

Udostępnij artykuł:

Facebook
Twitter

Warto przeczytać

GÓRY POLSKIE W DYDAKTYCE POLONIJNEJ – część 2 KOZIOŁEK W GÓRACH

7 października 2023 r. w ramach trwającego projektu Góry polskie w dydaktyce polonijnej Towarzystwo Krzewienia Oświaty i Kultury Polskiej im. A. Sokólskiego w Danii zorganizowało spotkanie autorskie z pisarką Beatą Sabałą-Zielińską, autorką książek związanych z tematyką górską i ratownictwem oraz warsztaty komiksowe oparte na „Przygodach Koziołka Matołka” Kornela Makuszyńskiego.

„Saul” – oratorium Händla na kopenhaskiej scenie

Raz w roku kopenhaska Opera pozwala publiczności delektować się prawdziwym przysmakiem: barokową operą z udziałem wspaniałego zespołu Concerto Copenhagen. Tym razem był to niecodzienny spektakl, „kupiony” (łącznie z wykonawcą tytułowej roli i wszystkimi rekwizytami), od festiwalu w Glyndebourne, który miał premierę w roku 2015 i od tego czasu gościł na wielu scenach.